wtorek, 1 listopada 2016

"Tajemnica z Rio" - Prolog cz.2

Poprawiłam plecak na ramieniu i wyszłam. Czułam ich wzrok na sobie, chłodny i nieprzyjemny, przepełniony pogardą, dlatego zamknęłam za sobą drzwi od kuchni. Dało mi to w pewien sposób satysfakcję, ponieważ ja, szykując się do wyjścia, nie musiałam widzieć ich, a oni mnie. Wszyscy powinni być zadowoleni, ale czy tak było? Pewnie nie do końca. Już przeczuwałam, jakie są ich myśli, typu "Głupia smarkula". W sumie, mieliby trochę racji, większość osób ma mnie, za taką pyskatą smarkule, bez szacunku do starszych... Ciekawe dlaczego...? Zmieniając buty słyszałam, że tamta dwójka rozmawia z tatą. Wcale mnie to nie dziwiło, to normalne. Każdy pracownik przychodzący do nas, lubił od czasu do czasu, a najlepiej na początek dnia uciąć sobie rozmowę z moim ojcem. On ma już w sobie chyba ten urok. Nawet, gdy jest zmęczony wciąż drzemie w nim odrobina dobrego humor. Jest jak ogień, ale taki, który nie może się wypalić, chodź dzisiaj trochę przygasł to jutro pewnie znowu rozbłyśnie i będzie tak potężny jak zawsze. Zaskoczyło mnie jedynie to, że ci ludzie byli inni (nie w takim sensie że odmienni niczym przybysze z innej planety), nie pracowali tu, nigdy ich nie widziałam na oczy, a nie słyszałam o nikim na zamianę. Chociaż może jakiś nagły wypadek? Nigdy nie wiadomo co mogło się stać, ale moim zdaniem tata powinien mi powiedzieć, chyba że zrozumiał, że nie znam się na tym i bądźmy szczerzy, nie obchodzi mnie to. Wyszłam z domu, nawet się nie żegnając. Nie miałam ochoty widzieć, a tym bardziej odzywać się do nich. Byli straszni, może nie tyle co straszni to mało przyjaźni. Pech chciał, że do nas musieli przysłać akurat takich patałachów. To będzie jeden z najgorszych remontów w moim życiu. Podeszłam do garażu mojego własnego garażu, gdzie czekał już na mój ulubiony, czarny motocykl, który dostałam na urodziny od cioci. Gdy tylko uchyliły się drzwi, mój dobry przyjaciel zamigał światłami na powitanie. Chodź w rzeczywistości, to ja przycisnęłam odpowiedni przycisk na pilocie, to i tak lubiłam myśleć, że jest inaczej. Podeszłam bliżej i pogładziłam dłonią kierownicę oraz delikatnie przejechałam palcem po lusterku. Bardzo go lubiłam, mówiłam na niego błyskawica lub piorun, bo był bardzo szybki, właśnie tak, jak piorun uderzający o ziemię. Rodzice nigdy nie rozumieli, jak można się tak przywiązać do maszyny, a ja nigdy nie potrafiłam wytłumaczyć im tej więzi. Po prostu, pokochałam ten motor, odkąd go ujrzałam na placu przed moim domem, wraz z ukochaną ciocią i jej mężem. Być może to nie maszyna sama w sobie sprawia, że tak go uwielbiam, a właśnie osoba, która podarowała mi to cudeńko. Z resztą mniejsza o to. Ubrałam kask pokryty spiralami ognia, a później usadowiłam się wygodnie na błyskawicy. Kilkakrotnie kręciłam rączką gazu, rozkoszując się odgłosem silnika, ale w końcu musiałam przestać i odjechałam. Z piskiem opon przyłączyłam się do ruchu ulicznego. Nie zwalniałam nawet na moment, gdyby zobaczył mnie teraz tata, dostałby zawału, ale ja czułam się wspaniale. Wiatr przyjemnie targał moimi włosami. Będę musiała jeszcze raz je przeczesać w szkole, bo wiem jak będą wyglądać, gdy dojadę na miejsce. Ale moja fryzura była niczym, a porównaniu z tą chwilą wolności. Wkrótce byłam już na miejscu. Zaparkowałam niedaleko głównego wejścia, na specjalnym parkingu. W oddali zobaczyłam mojego wychowawcę. Patrzył na mnie tym swoim wzrokiem. Wiedziałam, że czeka mnie kazanie. Pan Edgar Frey nie lubił, gdy któryś z jego uczniów, korzystał z tej diabelskiej maszyny, jak to zwykle mawiał. Co lekcję było to samo, bo zawsze ktoś, przynajmniej jedna osoba przyjechała na motorze. Szczególną uwagę zwracał właśnie mi, bo twierdził, że jeżdżę zbyt szybko, co według mnie jest nie prawdą. Nie mówię, że jeżdżę wolno i wcale nie przekraczam żadnych norm, bo takie rzeczy się zdarzają, ale wielu kierowców w Brazylii osiąga znacznie większe prędkości na drogach i on dobrze o tym wie. Już nie mówiąc o Rio, tam policja niby jest, a jednak jej nie ma. Jakby nie obowiązywały tam żadne prawa. Jeden przymknął na to oko, za nim kilku kolejnych, aż teraz już nikogo to nie obchodzi, a kierowcy przywykli. Przejście na drugą stronę ulicy graniczy z cudem, przecież żaden samochód się nie zatrzyma, no może raz na jakiś czas się zdarza, ale kto zabroni ci próbować. Jeśli masz na tyle odwagi możesz przebiec przez drogę, zatrzymać się na pasie zieleni, a później biec dalej. Jak jesteś w jednym kawałku i nie zostałeś na jezdni z roztrzaskaną głową i połamanymi kośćmi to znaczy, że ci się udało. Zgasiłam silnik, a kluczyki schowałam do kieszeni. Zawsze mam je przy sobie. Nie lubię się z nimi rozstawać. Kask wzięłam ze sobą pod pachą. Pan Fray wszedł już dawno do środka, ale to jednak nie znaczyło, że kazanie mnie ominęło. Miałam wielką nadzieje, że do wychowawczej zapomni albo ogólnie da sobie spokój. Poszłam do szatni, która znajdowała się na lewo od wejścia. Szkolne szafki ustawione były pod ścianami dookoła szatni oraz cztery rzędy na środku, po dwa rzędy ustawione tyłem do siebie. Wszystkie były fioletowe, podpisane różowymi numerkami. Dokładnie na przeciwko, po prawej od wejścia była identyczna, tylko z niebieskimi szafkami, szatnia chłopaków. Nie miałam nic do ich koloru, nie to co spora ilość dziewczyn, a co więcej nawet mi się podobały. Uwielbiałam fiolet, im ciemniejszy tym lepszy, a neon to już w ogóle cudo. Tak, jaram się wszystkim co fioletowe, takie to dziwne? Każdy ma jakiegoś bzika. Weszłam do środka. Moja szafka z numerem 210 znajdowała się wśród środkowych rzędów, po lewej. Otworzyłam ją i wpakowałam tam kask. W środku nie było wielkich tłumów, to chyba znaczy, że jestem wcześniej niż zwykle. O wiele za wcześnie, co zdarza się rzadko, nawet bardzo. Legenda głosi, że Skayler Meyer przyszła kiedyś nie spóźniając się na lekcję. Teraz legenda się sprawdziła. Wychodząc z domu nie sprawdziłam godziny, gdy wstałam też nie, kto wie, o której mnie obudzili, aż tak zirytowało mnie dwóch idiotów. No cóż, musiałam to zrobić teraz. Wychyliłam się lekko w tył i sprawdziłam, czy nikogo nie ma w pobliżu. Na moje szczęście żadnych kabli w zasięgu mojego wzroku. Wyciągnęłam komórkę z plecaka, kiedy usłyszałam chichot Jennifer.
- Skarbie, jesteś taka urocza. - Na dźwięk jej głosu moje śniadanie chciało wrócić
Szybko schowałam komórkę i udawałam, że szukam czegoś w szafce. Przed wami największa suka w tej szkole, prawdziwa diva, a do tego okropny kabel. Zrobi wszystko, żeby komuś dopiec, naprawdę wszystko. Uważa się za najlepszą w szkole i ma prawo do wszystkiego, tylko dlatego, że jej rodzice są nadziani, bardziej od moich. Tak mi się wydaje, a może jesteśmy praktycznie na równi? Tylko ja się tym nie przechwalam na każdym kroku. Najzwyczajniej nie mam po co, wole być zwykłą, szarą, praktycznie niczym nie wyróżniającą się uczennicą, jak cała reszta. Kątem oka dostrzegłam, że razem z nią jest też moja przyjaciółka - Lucy. Razem zmierzały do szafki Jennifer, a znajdowała się ona, dokładnie na przeciwko drzwi. Ciężko było ją przeoczyć, tym bardziej, że na dużej, brokatowej gwiazdce widniały jej inicjały. Naszej gwiaździe brakuje jeszcze bilbordu, z jej imieniem oraz parszywą gębom. Normalnie mogłabym się poczuć dziwnie, widząc najlepszą przyjaciółkę, bawiącą się w najlepsze z największą suczą w szkole, ale nie. Znam Lucy nie od dziś i potrafię rozpoznać każdy jej grymas, a właśnie zauważyłam u niej pseudo przyjacielski uśmiech, a jej oczy mówiły tylko: "Sky pomóż mi". Nie mogłam pozostać obojętna, widząc jak cierpi. Tym bardziej, że to jak kazałam jej przyjść do szkoły, stawić czoła problemom. Nie zdziwiłabym się, jakby miała mi to za złe. Zacisnęłam dłonie na uchu plecaka, a po chwili zrzuciłam go na ziemię. Nie przejmując się szafką, z rękami założonymi do tyłu oraz jakże nie szczerym uśmiechem, podeszłam do nich.
- Kogo my tu mamy? Czy to nie ta Jennifer Pink? - Starałam się udawać przyjaźnie nastawioną
Mówiąc to, czułam się trochę zbyt uroczo, jak nie ja.
- O, to przecież Sky! - Obdarowała mnie uśmiechem, z jej spojrzeniem znaczącym "lepiej się wynoś"
Czy ona naprawdę myślała, że tak łatwo się mnie pozbędzie? Przecież ja dopiero dołączyłam do zabawy. Lucy przepełniona niepokojem patrzył na mnie, kręcąc głową na znak, że nie powinno mnie tu być. Jej zdaniem, najwyraźniej lepiej by było, gdybym odpuścił, ale ja nie należę do tej grupy osób, mnie nie da się tak łatwo nastraszyć. Pinki czekała tylko, aż w końcu się poddam i sobie pójdę, ale ja tylko wzięłam mału wdech i przygotowałam się na starcie z nią.
- Coś mnie omija? - Dopytałam
I tak wiedziałam, że skłamie.
- Ależ skąd przyjaciółko! - Powiedziała zaciskając zęby - Prawda Lucy? - Zwróciła się do dziewczyny, a ta tylko pokiwała głową.
Jest nie pewna. Kłamie, po raz kolejny, żebym się nie mieszała! Ale jak ja tego nie zrobię, to nikt, a Lucy do końca zostanie ofiarą Jennifer. Dziewczyna a raczej diabeł w ludzkim ciele, podeszła do mnie, promieniejąc z radości i objęła mnie. Wzdrygnęłam się na jej dotyk, a przy tym chciałam oddalić od niej. Nie mam pojęcia, czemu tak udaje. Zarówno ja, jak i Lucy znamy jej naturę, każdy zna.
- Odczep się od nas! - Syknęła mi do ucha
- Nie zostawię Lucy z taką żmiją! - Odpowiedziałam jej szeptem, również na ucho
Dobrze wiedziałam, na co się nararzam. Jennifer, gwałtownie odsunęła się ode mnie wściekła. Nie da łatwo za wygranął, zawsze musi dopiąć swego. Z rozmachu kompnęła mnie, wbijając szpilki w piszczel. Ból był na tyle potworny, że nawet nie musiałam patrzeć, żeby wiedzieć, że mocno zdarła mi skórę, a teraz lekko krwawię. Chwiejnie, zrobiłam krok w tył, a w tym czasie podłożyła mi z tyłu nogę. Niczego się nie spodziewając, poleciałam w tył i wylądowałam pod szafkami. Upadając, boleśnie przegryzłam sobie wewnętrznął stronę policzka. Spojrzałam wściekła na Jennifer, a już po chwili poczułam w ustach metaliczny smak krwi. Wtedy również spojrzałam na swoją nogę. Chyba nie było tak źle, miałam tylko lekko rozdarte leginsy, można było pomyśleć, że tak miały wyglądać. Na moje szczęście nie było widaćz zbyt dużo krwi. Dziewczyna nachyliła się nade mną, a ja patrząc na nią spode łba, posłałam jej kolejne groźne spojrzenie.
- Mówiłam, żebyś sobie poszła? - Warknęła, a w jej głosie czułam nutkę friumfu - Daje ci znowu szansę
Przepełniała mnie, coraz większa złość. Nie będę tchórzem! Nie zostawię przyjaciółki! Ta suka nie mogła z nami wygrać. Nie bez walki, dlatego zamiast uciekać, splunęłam w nią śliną, odrobinę pomieszaną z krwią, a później, gdy była jeszcze zdezorientowana, kopnęłam ją w brzuch. Jak się cieszę, że założyłam dzisiaj glany. Jennifer, nie spodziewała się, że mogę ją zaatakować, więc nawet się nie broniła. Jeszcze nikt się, aż tak jej nie buntował. Wstałam i popatrzyłam z góry, na wijącą się pod moimi stopami dziewczynę.
- Mówiłam, żebyś ją zostawiła?
Tym razem to ja stałam nad nią triumfując. Jeszcze raz splunęłam na jej twarz, uśmiechając się od ucha do ucha, a ona wydała z siebie wark z niezadowolenia, chodź brzmiał trochę jak jęk. Nadepnęłam jej na dłoń, którą chciała wytrzeć twarz, przez co zauważyłam u niej dziwny grymas. Docisnęłam mocniej stopę, pałając się jej bólem. Ja nacierpiałam się już wystarczająco, Lucy z resztą też. Teraz jej kolej. Po chwili widziałam żyły, poszerzające się na jej rękach. Złość aż z niej ociekała, można powiedzieć, że wręcz się gotowała. Lucy na wszystko patrzyła z przerażeniem.
- Tiffany! Keysi! - Krzyknęła zdesperowana
Spojrzałam za siebie, ale nikogo tam nie było. Żywej duszy. Zaskakujące, że żaden nauczyciel jeszcze nie przyszedł. Nasze krzyki na pewno niosą się echem po całej szkole. Tutaj ściany mają uszy, a w niektórych miejscach nawet oczy. W damskiej szatni na szczęście nie ma kamer, mają do nas większe zaufanie.
- Czyżby przyjaciółki cię opuściły? - Zaśmiałam się
Wciąż nie zdejmowałam stopy z jej dłoni. Lucy stanęła obok mnie, zagryzając wargę roztrzęsiona. Przez chwilę spoglądała na czubki swoich, białych trampek. Gdy trochę się ośmieliła, złapała mnie za rękę, przyciągając lekko do siebie. Chciała po prostu, żebym zniżyła się trochę. Jestem dla niej znacznie za wysoka. Gdyż już się schyliłam, szepnęła:
- J-już wystarczy Sky... - Poprosiła, lekko się jąkając
Nie rozumiałam jej. Przecież ona nienawidzi jej tak samo jak ja, więc w czym problem? Dlaczego miałabym litować się nad tą jędzą? Odwróciłam głowę do niej i popatrzyłam jej w oczy. Błagała mnie wzrokiem, w końcu uległam. Zdjęłam stopę z sinej ręki Jennifer, ale nie spuszczałam z niej oczu. Nie miałam podstaw, żeby jej ufać. Poruszyła nią lekko. Krew znów mogła spokojnie w niej krążyć. Chyba powoli odzyskiwała czucie. Okazałam jej litość, tym razem. Niech ma się lepiej na baczności, bo żaden makijaż jej nie pomorze, żaden puder ani najlepszy podkład nie zakryje wszystkich blizn i siniaków. Będzie liczyć połamane żebra. Obiecuję jej to. Ostatni raz zgromiłam ją wzrokiem. Lucy z współczuciem spoglądała na Jennifer. Wyszeptałam jej imię i ruchem głowy pokazałam, że powinnyśmy iść, ale ona stała w miejscu jak wryta. Wyglądała na przerażoną. Czy to przez moje zachowanie? Pierwszy raz z mojego powodu miała ten wyraz twarzy. Mimowolnie spojrzałam na obolałą Jennifer, a później na swoje dłonie. Możne nie było na nich krwi, ale ja się tak czułam, jakby były lepkie od szkarłatnej cieczy. W oczach Lucy stałam się drapieżną bestią, poplamioną jeszcze ciepłą, świeżą krwią swojej ofiary. Zagryzłam wargę, a dziewczyna znowu patrzyła na czubki swoich butów. Odwróciłam się, robiąc krok w przód, a wtedy zderzyłam się z kimś. Podniosłam wzrok i przeszedł mnie dreszcz. Przede mną stała Tiffany. Nagle serce zaczęło walić mi mocniej, jakby chciało wyskoczyć z klatki piersiowej. Towarzyszył temu dziwny ból, żal do Lucy, że o niczym mi nie powiedziała. Teraz dobrze wiedziała, że ona wcale nie patrzyła na mnie, tylko na nią. To jej się bała. To nie ja byłam bezlitosną bestią, chodź mimo wszystko nadal tak się czułam. Ktoś złapał mnie od tyłu. Byłam zdezorientowana. Czy to mogła być Lucy? Spuściłam wzrok na dłonie oprawcy: zadbane, lakier z najwyższej półki, droga biżuteria. To mogła być tylko Keysi - kolejna podwładna Jennifer, bo nie sądzę, że mogłabym je nazwać przyjaciółkami. Zaczęłam się wiercić, starałam uwolnić się z uścisku żmii.  Tiffany bardzo to bawiło, dlatego długo zwlekała z następnym krokiem. Kto by pomyślał, że taka malowana lalka może być tak silna... Chyba zakupy robią swoje. Adrenalina  pulsowała w moim organizmie. Moje oddechy były coraz płytsze. Wiedziałam, że mnie nie zabiją, a mimo wszystko się bałam. Mogły być zdolne do praktycznie wszystkiego. Zaczęłam krzyczeć, na tyle głośno, na ile pozwoliły mi na to płuca oraz krtań, ale Keysi szybko zakryła mi usta, żeby go stłumić. Wtedy zdeterminowana ugryzłam ją na tyle mocno, że już po chwili poczułam w ustach krew. Przerażona dziewczyna puściła mnie. Przez chwilę byłam wolna. Mogłam uciec, ale rozejrzałam się jeszcze za Lucy. Niestety zobaczyłam wokół siebie tylko trzy dziewczyny, na których widok czułam mdłości. Mój wzrok zatrzymał się na Jennifer, która się uśmiechała, mimo licznych zadrapań i siniaków. Nie wróżyło to nic dobrego. Rzuciłam się do biegu, ale nie udało mi się uciec daleko. Po chwili dostałam czymś zimnym i ciężkim w tył głowy. Upadłam na ziemię, oczy zaczęły mi się kleić. Ostatnie co widziałam, to dwie żmije, które stały nade mną. Dołączyła do nich trzecia, ta najpodlejsza, lekko poszkodowana. Wszystkie równo zaczęły na mnie syczały. Gdyby miały palce, pewnie jeszcze wytykały by mnie palcami. Na koniec zostałam kopnięta w brzuch. Zamknęłam oczy. Nastała ciemność. Nie było już nic. Moja świadomość powoli zanikała. Zemdlałam... Lucy dlaczego...